wtorek, 15 grudnia 2015

Pożegnanie z 3 klasą...



Od tygodnia mamy wakacje. City of Hope opustoszało. Szkoła zamknięta, prawie wszystkie dziewczynki z sierocińca pojechały do swoich krewnych lub na inne salezjańskie placówki w Zambii, by zmienić otoczenie. Pusto, że aż dziwnie. Jedyne co rozprasza monotonię dnia to codzienne dwugodzinne Oratorium, na które przybiega kilkanaście dzieciaków i nasze prywatne lekcje czytania z dziećmi sąsiadów.
Ale zanim zaczęły się wakacje, była cała masa zajęć. Wszyscy uwijali się jak w ukropie. W sumie też dosłownie, bo naprawdę było gorąco. Trzeba było wszystko przygotować do zakończenia roku szkolnego. Najpierw końcoworoczne egzaminy, potem wypełnianie report book’ów – specjalnych zeszytów, które pełną mniej więcej funkcję naszego świadectwa szkolnego, podliczanie ocen i… najgorsze: Odkrywanie, komu zabrakło punktów by przejść do następnej klasy. Było mi bardzo przykro, gdy okazało się, że 14 z moich 52 dzieciaków z 3 klasy nie zdało. Bardzo polubiłam te rozrabiaki, mimo, że czasem bywają nieznośne. I jakoś mi ciężko na sercu z tym, że z niektórymi z nich już nie będę codziennie spędzać kilku godzin w szkole. No ale chyba taka jest kolej rzeczy.
W związku z zakończeniem roku szkolnego mieliśmy kolejny Gratitiude Day. Wszystkie klasy przygotowały krótkie przedstawienia oraz upominki dla s. Ryszardy.  Potem każde dziecko dostało drobny upominek. A na koniec był wspólny lunch.
Zakończenie roku szkolnego w Zambii wygląda inaczej niż w Polsce. Nie ma podniosłej uroczystości, wręczania świadectw czy nagród dla najlepszych uczniów.  Ostatniego dnia roku szkolnego dzieci nie przyszły do szkoły. Za to każdy nauczyciel siedział w swojej klasie czekając na rodziców swoich uczniów. Dla mnie było to bardzo interesujące doświadczenie poznać rodziców moich dzieciaków, zobaczyć, kto ich wychowuje. Czasami rodzice zamiast przyjść, wysyłali starsze rodzeństwo, ciotki, wujków a nawet sąsiadów, by  odebrali wyniki egzaminów ich dzieci. Przychodziły głównie kobiety. Część z nich musiała pokonać drogę do szkoły na piechotę, dźwigając na plecach malutkie dziecko, część w zatłoczonym minibusie, inne przyjechały drogimi autami. Część była ubrana w tradycyjne chitengi i wytarte T-shirty, a ich buty już od dawna powinny być na emeryturze. Inne przyszły ubrane całkiem po europejsku, w markowe ciuchy, eleganckie buty. Niektórzy byli bardzo zainteresowani, tym, jakie wyniki w nauce mają ich dzieci, inni chyba sami nie umieli czytać ani pisać i tylko próbowali domyślić się, o co w tym wszystkim chodzi. Kiedy przychodzili próbowałam się doszukać podobieństwa między rodzicami a dziećmi. Próbowałam odgadnąć, czyje wyniki powinnam teraz podać nauczycielce. Czasem udało mi się trafić. Lecz raczej rzadko.
Ale po tym dniu niektóre sprawy stały się dla mnie bardziej jasne. I mam wrażenie, że troszkę bardziej znam teraz moje dzieci, że coraz mniej są dla mnie tajemnicą. I że są mi bliższe jeszcze bardziej.
Mam nadzieję, że od nowego roku szkolnego, od stycznia będę mogła z nimi dalej poznawać świat, tym razem już w 4 klasie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz