sobota, 19 września 2015

Zwykły niezwykły dzień

Kiedy zaczynam pisać tego posta jest ciemno -  nie ma prądu. Regularnie go wyłączają na 8 godzin dziennie, jednak nigdy nie wiadomo kiedy. Siedzimy przy świeczkach. Na szczęście bateria w laptopie jest naładowana.
Nasz dzień w City of Hope zaczyna się jeszcze przed wschodem słońca. Tu słońce zawsze wschodzi koło 6:00. Więc wstajemy po 5 by się przygotować do najważniejszego wydarzenia tego dnia  - Mszy Świętej. To wyjątkowe poranne spotkanie z Panem daje siły mi na cały dzień. W drodze do kaplicy zastanawiam się: jak to jest możliwe, że jestem w Zambii, na drugimi końcu świata? Pan Bóg jest naprawdę niesamowicie dobry!
Po Mszy szybkie śniadanie i  już o 7:15 mijam bramę szkoły. Ledwo ją przekraczam, za ręce łapie mnie dwoje z  moich trzecioklasistów. Dziewczynka ma na imię Sharon, chłopiec – jeszcze nie pamiętam. Razem docieramy do klasy. Staję twarzą w twarz z pięćdziesięciorgiem brązowych jak czekolada dzieci. Zaczynamy od modlitwy. Kiedy modlą się do naszego Taty w Niebie patrzę na ich zamknięte oczy i skupione twarze. Są piękne. W swoich szkolnych mundurkach, brudnych, dziurawych, w za małych butach. O tak! Są piękne.
W trakcie lekcji pomagam nauczycielce tłumaczyć dzieciom zadania z matematyki, sprawdzam zeszyty z angielskiego i uczę się Cinyajna – lokalnego języka. (Jak byście kiedyś potrzebowali : pomidory to cimate, a ryba - nsomba.) Dzieciaki cały czas rozrabiają i gadają – zupełnie jak te w Polsce. Ale te mają tylko po jednym ołówku i kilka tanich zeszytów. Ci, którzy mają gumkę do ścierania, pożyczają innym. Ołówki ostrzą żyletkami Gillette. Patrząc na nich, zastanawiam się, że mając tak niewiele są tacy szczęśliwi.
W czasie przerwy idziemy z Kasią rozdawać ryż dla dzieci, które przyszły do szkoły głodne. Niestety, niektóre z nich próbują nas oszukać i stają w kolejce po drugą porcję. Musimy być czujne. Jednak większość z nich siada gdzieś na ziemi przy misce gotowanego ryżu i łapkami, często brudnymi, go jedzą. Te dzieciaki są niesamowite! Większość z nich dzieli się z innymi swoją porcją ryżu, mimo, że dla niektórych może być to jedyny posiłek w ciągu dnia.
O 12:00 koniec lekcji. Jeszcze sprzątanie klasy i lecę na lunch. Po lunchu chwila przerwy i znów do szkoły. Tym razem Preps (zajęcia przygotowujące do egzaminów) z ósmoklasistkami. Dziewczyny na wszystkie sposoby próbują zająć moją uwagę, ale ja dzielnie próbuję tłumaczyć im mnożenie ułamków. Niektóre z nich w końcu zrozumiały. Uśmiechają się. Radość na ich twarzach jest dla mnie prezentem. Od Taty.
Potem trochę wolnego dla mnie. Mogę odpocząć. Jeśli akurat jest prąd mogę zrobić pranie, coś ugotować, albo złapać trochę internetu (choć to nie jest łatwe ;)) by odpisać na wiadomości od znajomych. O 17:30 kolejny ważny moment w ciągu dnia – różaniec. Odmawiamy go po angielsku. Czasami dziewczyny śpiewają w Cinyanja. A śpiewają niesamowicie. Różaniec uświadamia mi powszechność Kościoła – ta sama modlitwa odmawiana jest na każdym krańcu świata. Niesamowite!
Po różańcu znów nauka. Tym razem z dziewczętami, które na stałe zamieszkują City of Hope. Malama – dziewczyna z niesamowitym poczuciem rytmu i cudownie grająca na bębnach, prosi bym wytłumaczyła jej coś z algebry. Pierwsze kilka prób kończy się niepowodzeniem. Wspólnie uczymy się cierpliwości: ja tłumaczę jej kolejny raz to samo, ona kolejny raz pomaga mi nazwać pojęcia matematyczne po angielsku. Ale dajemy radę. W końcu Malama rozwiązuje zadanie dobrze. I kolejne. I jeszcze jedno. Wygląda na to, że zrozumiała. Z radości klaszcze w dłonie i w podskokach biegnie do swojego pokoju. Myślę; „Dziękuję Tato!”
Teraz już wolne, robimy z Kasią kolację, dzielimy się wrażeniami z całego dnia, próbujemy wykurzyć jaszczurkę z kuchnii. Niestety uciekła za lodówkę. No cóż – zamieszka z nami. Przed snem jeszcze wspólnie odmawiamy Nieszpory. Teraz już możemy spokojnie iść spać. Bo jutro kolejny zwykły lecz bardzo niezwykły dzień.