czwartek, 8 października 2015

Boża szkoła


           Dni w City of Hope pędzą jak szalone. Aż trudno uwierzyć, że to już miesiąc odkąd opuściłyśmy nasz dom, kraj i ruszyłyśmy w nieznane.
Teraz to nieznane jest już bardziej znane. Już znam imiona moich 53 dzieci z 3-klasy, już wiem jak poradzić sobie z mrówkami, które wpraszają się na kolację do naszej kuchni,  już wiem, pod którym drzewem mogę znaleźć dojrzałe awokado. Ale każdego dnia dostaję tutaj kolejne lekcje, by nauczyć się czegoś nowego. Misje w Zambii to niezła szkoła. Szefem tutaj jest Pan Bóg. To On wie i decyduje, kiedy jaka lekcja jest potrzebna i kto ma być moim nauczycielem.

Lekcja modlitwy

Mary. Szalona dziewczyna z Grade 8. Zawsze roześmiana, otwarta, przyjazna.  Śpiewa w szkolnym chórze, a w wolnym czasie robi zambijskie szaliki na drutach. Od poniedziałku do czwartku spędzamy razem półtorej godziny w czasie study time. Na początku zajęć inne dziewczyny schodzą się, szukają swoich zeszytów, rozmawiają, śmieją się. Ale nie Mary. Ona w skupieniu czyni znak krzyża i dłuższą chwilę modli się, zanim zacznie naukę. A ja patrzę na nią zawstydzona, ale także z wielkim podziwem. Bo ja sama bym o tym nie pomyślała.

Lekcja dzielenia się

Rozdajemy z Kaśką ryż na przerwie. Podchodzi do nas dwóch chłopców z małym plastikowym pudełkiem. Nakładamy im porcję ryżu i patrzymy jak odchodzą z tym swoim ‘skarbem’. Uważają, żeby żadne ziarenko ryżu nie spadło na ziemię. Potem siadają na betonowej podmurówce małego, okrągłego domku i wspólnie zjadają być może jedyny posiłek w ciągu dnia. Nie możemy się na nich napatrzeć. Nawet nie zdają sobie sprawy, że ich obserwujemy. Zrobili w moim sercu niezłe zamieszanie.

Lekcja ‘nie oceniaj pochopnie’

Florence. Około 10-11 letnia dziewczynka, która na stałe zamieszkuje City of Hope. Jest też uczennicą mojej 3 klasy. Na początku bardzo irytowała mnie swoim zachowaniem – zawsze przeszkadzała na lekcjach, chodziła po klasie zaczepiała innych i biła się z kolegami. Była po prostu nieznośna. Któregoś dnia, kiedy nauczycielka zostawiła mnie sam na sam z 50 dzieci, wzięłam Florence do tablicy. Okazało się, że nie umie ona czytać, a liczenie też nie szło jej zbyt dobrze. Zaczęłam zastanawiać się o co w tym wszystkim chodzi, dlaczego jest w niej tyle złości… I pewnego dnia wszystko się stało jasne: kiedy Florence przyszła na świat, jej mama zmarła podczas porodu. I jej najbliżsi się jej wyparli, obwiniając ją za tę tragedię. Teraz już rozumiem skąd to jej buntownicze nastawienie do całego świata. I teraz już zupełnie inaczej patrzę na Florence. Moją Florence.

Lekcja robienia na drutach

A na koniec coś co zaskoczyło mnie najbardziej. Zawsze chciałam umieć robić na drutach.  Niestety w Polsce do tej pory nie miałam okazji się tego nauczyć. Ale nigdy, przenigdy nie pomyślałabym, że w Zambii, w tym gorącym kraju, zdobędę tę umiejętność i że moją nauczycielką będzie kilkunastoletnia Edith. Musiała być bardzo cierpliwa, bo nie jestem zbyt pojętnym uczniem. Ciągle coś plątałam. A ona raz po raz mnie poprawiała, którędy powinnam przekładać włóczkę. I w końcu moje marzenie się spełniło. Umiem robić na drutach! Może mój sprzęt nie jest zbyt profesjonalny – mam dwa zwykłe druty znalezione przez dzieciaki w drodze do szkoły. Może potrzebuję jeszcze trochę poćwiczyć. Ale jak wiadomo – trening czyni mistrza.

 Pan Bóg ma naprawdę szalone pomysły. I On jest najlepszym Nauczycielem.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz