W Zambii jesteśmy już
po Bożym Narodzeniu. Tutaj nie obchodzi się drugiego dnia Świąt, ani także
Wigilii. Świętuje się tylko 25go grudnia.
Ale świętowanie w City
of Hope zaczęliśmy wcześniej – 22go grudnia mieliśmy świętowanie Bożego
Narodzenia z dzieciakami z Oratorium. Główną atrakcją tego dnia miały być
jasełka no i oczywiście… prezenty. Przygotowania do jasełek trwały prawie dwa
tygodnie. Na początku wszystko szło opornie mimo, że sztuka była bardzo
uproszczona. Zadaniem dzieci było odgrywanie scen, czytanych przez narratora.
Poza tym chciałyśmy z nimi zaśpiewać jakąś kolędę. Dzieciaki nie były nawet w
stanie zaśpiewać jednej zwrotki Cichej nocy po angielsku. Nie było łatwo.
Miałam wrażenie, że to będzie klęska. Ogromnym problemem, było to, że sporo
dzieciaków nie za bardzo rozumiało angielski. Co więcej, miałyśmy nawet jedną
dziewczynkę, która nie rozumiała Cinyanja i mówiła tylko w Citonga. Ale na
ratunek przyszli chłopcy ze starszej grupy oratoryjnej. Służyli nam za tłumaczy
– wyjaśniali dzieciakom w cinyanja, co powinny robić. Choć nadal wydawało mi
się, że dzieci niekoniecznie wiedzą o co chodzi, jednak były postępy, więc
pojawiła się nadzieja.
Stworzenie
kostiumów dla małych aktorów było istnym wyzwaniem dla mojej kreatywności. Ale
nie było źle. Tak więc owce dostały uszy, zrobione z rolek po papierze
toaletowym, a Trzej Królowie przynieśli w darach pudełko po lodach, puszkę po
kawie i pusty karton.
Do naszych zadań
należało także przygotowanie prezentów na ten dzień. Musiałyśmy z całej masy
starych zabawek powybierać te, które były w najlepszym stanie, a potem
zapakować je. Jednak zamiast kolorowego
papieru z choinkami, mikołajami czy gwiazdkami, miałyśmy do dyspozycji stare
gazety i kawałek taśmy klejącej.
W końcu nastał długo
oczekiwany dzień. Okazało się, że słowo ‘prezenty’ i ‘lunch’, który mieli dostać uczestnicy
Oratorium tego dnia, mają magiczną moc. Tego dnia zamiast kilkunastu
dzieciaków, w hall’u City of Hope zjawiło się blisko 40 małych Zambijczyków i
Zambijek. Z przerażeniem ich liczyłam i zastanawiałam się, czy dla wszystkich
starczy prezentów, żeby dla nikogo nie zabrakło… Okazało się, podarków jest za
mało, więc w czasie jednej z gier musiałam się po cichu wymknąć i spakować
jeszcze kilka.
Całe świętowanie miało
się rozpocząć o 10:00, ale jak to w Afryce bywa, było małe opóźnienie. Małe -
znaczy półtorej godziny. Musieliśmy szybko wymyślać jakieś zabawy dla dzieci,
żeby je czymś zająć. Ale w końcu rozpoczęliśmy.
Była modlitwa, krótka pogadanka jednego z braci salezjanów, a potem gry za
boisku. Potem przyszedł czas na lunch. Zjedliśmy ryż i jajka w sosie
pomidorowym. Potem jeszcze trochę zabaw na boisku i w końcu nadszedł wyczekiwany
przeze mnie moment. Jasełka. Wraz z Kaśką i Anną – wolontariuszką z Czech,
pomagałyśmy dzieciakom się poprzebierać. Aniołki dostały skrzydła, wycięte z
kartonu po płatkach kukurydzianych, a królowie papierowe korony. Do tego
chitengi, które poprzynosili od swoich mam. Wyglądali niesamowicie. A Jasełka
wyszły cudownie. Dzieciaki włożyły całe serce i odegrały sceny z narodzenia
Pana po prostu perfekcyjnie. Byłam z nich bardzo dumna.
Przyszedł czas na
prezenty. Dzieci nie mogły się doczekać, by zajrzeć do środka. A kiedy już
pootwierały swoje paczki okrzykom zachwytu nie było końca. Potem już nie
chciały wypuścić z rąk skarbów, które otrzymały. A dla mnie ich szczęśliwe buzie
były najcudowniejszym prezentem bożonarodzeniowym. Całe nasze świętowanie
zakończyliśmy wspólną modlitwą. To był niezwykły dzień.
Po świętowaniu w Oratorium
mieliśmy w końcu chwilę, by zastanowić się nad tym, jak my chcemy świętować
Boże Narodzenie. Wraz z wolontariuszami z Czech oraz Leą - Niemką
postanowiliśmy urządzić wigilię. Okazało się, że Lea ma opakowanie kapusty
kiszonej, przywiezionej z Niemiec, więc postanowiłyśmy z Kasią, że ulepimy
pierogi. To było niesamowite. Robienie pierogów sprawiło, że poczułam się
jakbym była w domu. Znów miałyśmy próbę kreatywności, bo nie miałyśmy wałka.
Więc ciasto wałkowałam butelką po winie, a potem wykrawałam kółka słoikiem po
maśle orzechowym. Ale pierogi wyszły całkiem nieźle.
Nasza kolacja wigilijna
była skromna ale bardzo sympatyczna. Lea i Anna pięknie udekorowały stół, były
świeczki, serwetki (choć dwoje z nas miało serwetki wielkanocne bo białych
zabrakło :)).
Jako dania mieliśmy nasze pierogi oraz sałatkę ziemniaczaną, która jest
tradycyjną potrawą u Anny w domu. W Niemczech jest zwyczaj, że na każdym
talerzu jest jakiś mały słodycz, więc Lea na każdym nakryciu położyła lizaka.
Zostawiliśmy też puste nakrycie dla zbłąkanego wędrowca. Naszą wieczerzę rozpoczęliśmy
od przeczytania fragmentu z Pisma Świętego, Podczas kolacji rozmawialiśmy o tym, jak w naszych domach
spędzamy Boże Narodzenie, jakie są tradycje, nasze zabawne wspomnienia. Było
bardzo sympatycznie. Po kolacji przyszedł czas na deser: ciasto karmelowo-bananowe
i sałatkę owocową. Wszystko było pyszne.
Najważniejszym punktem
wieczoru była Msza Święta. Tutaj nie ma Pasterki, głównie ze względów
bezpieczeństwa, ale u Franciszkanów była Msza o 20. Kościół był przystrojony
jak na odpust. Wszędzie światełka, kokardki, chorągiewki. Śmiesznie to wyglądało,
ale dawało poczucie, że to jest wyjątkowy wieczór. Msza była bardzo uroczysta.
Poczułam się prawie jak na Pasterce w moim kościele parafialnym. Poza tym chór
śpiewał kolędy głównie po angielsku, więc mogliśmy się włączyć w śpiewanie. Po
Mszy jeszcze wszyscy sobie składaliśmy życzenia. Było niesamowicie. Do domu
wróciliśmy dobrze po 22giej. Potem obejrzeliśmy jeszcze po niemiecku świąteczną
wersję Kopciuszka, która jest ponoć tradycyjną bajką oglądaną na Boże
Narodzenie w Czechach i Niemczech. O północy ludzie z okolicznych domów zaczęli
odpalać fajerwerki. W sumie ciekawy sposób na obwieszczenie światu narodzin
Zbawiciela.
W dzień Bożego
Narodzenia poszliśmy rano na 8:00 na Mszę, a potem mieliśmy uroczysty obiad z
siostrami i kilkoma dziewczynkami, które nie wyjechały na wakacje.
Te było najbardziej
niezwykłe Boże Narodzenie w moim życiu. Był to cudowny czas świętowania
narodzin Boga, który nas tak bardzo kocha, że zechciał przyjść na świat w
ubogiej stajence, po to by nas odkupić. Ale pamiętajmy od tym nie tylko w czas
Bożego Narodzenia, ale każdego dnia naszego życia. Bo On każdego dnia chce się
rodzić w naszych sercach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz