Lubię Wielki Post. Bo
poprzedza on Święta Wielkanocne. Święta, które przypominają nam o tym, że Pan
Bóg ukochał nas tak bardzo, że dał Swego Jedynego Syna by nas odkupił. Tym
razem ten wyjątkowy czas przeżywam na drugim końcu świata.
Wielki Post zaczęliśmy tradycyjnie
w Środę Popielcową. Najpierw mieliśmy Mszę w szkole dla wszystkich dzieci,
które są katolikami. Bo mimo, że szkoła prowadzona jest przez siostry zakonne,
to większość uczniów jest członkami różnych kościołów protestanckich.
Nauczycielka, z którą współpracuję też nie jest katoliczką. Więc sama poszłam
do hall’u na Mszę z około dwudziestką dzieciaków, które zadeklarowały, że są
katolikami.
Pierwsze, co mnie
uderzyło na Mszy, to brak bębnów, które są obecne praktycznie zawsze podczas
Eucharystii czy innych modlitw. Okazało się, że w czasie Wielkiego Postu
Zambijczycy ich nie używają. Zastanawiałam, czym jeszcze mnie zaskoczy Wielki
Post w Zambii.
Kolejnym zaskoczeniem
był obrzęd posypania głowy popiołem. Właśnie – słowo „posypanie” zupełnie nie
pasuje do tego, co kapłan robił z popiołem. Każdemu nakreślił wielki, czarny
krzyż na czole. Pomyślałam sobie, że u nas w Polsce, kiedy wychodzimy z Mszy w
Środę Popielcową, prawie nie ma śladu po tym obrzędzie. Natomiast tutaj już z
daleka można było rozpoznać, które dziecko jest katolikiem i uczestniczyło w
Mszy Świętej. Niezwykła okazja do dawania świadectwa.
Popołudniu wybrałyśmy
się na Mszę do parafii. Była bardzo uroczysta. Można było odczuć, że to
wyjątkowy dzień. Choć trochę dziwnie się czułam idąc w Środę Popielcową w koszulce
z krótkim rękawkiem i w japonkach. :)
Bardzo ucieszyłam się,
gdy okazało się, że będziemy również uczestniczyć w nabożeństwach Drogi
Krzyżowej. W pierwszy piątek Wielkiego Postu wybrałyśmy się razem z
dziewczynami z City of Hope na Drogę Krzyżową do parafii. Zdziwiło mnie to, że
przez całe nabożeństwo kapłan stał przy ołtarzu, a Drogę Krzyżową prowadziły
trzy kobiety. Oprócz nich, nikt inny nie podążał za ministrantami niosącymi
krzyż i świece od stacji do stacji. Reszta wiernych cały czas klęczała w
ławkach.
Na początku ucieszyłam
się, bo zaczęły po angielsku. Więc starałam się wsłuchiwać w rozważania, które
czytały. Ale przy IV stacji zmieniły język na Bemba. A potem jeszcze Nyanja. I
wtedy oprócz słów modlitw nie rozumiałam prawie nic. Więc trudno było się
skupić. Zaczęłam uważniej wpatrywać się w tandetne, zalaminowane obrazki stacji
Drogi Krzyżowej, krzywo wiszące na ścianach. Na nich Pan Jezus ma czarną skórę,
krótkie włosy i wcale nie ma brody. Scenerię zaś stanowi afrykańska wioska, a
Maryja ubrana jest w chitengę, czyli tradycyjny strój zambijskich kobiet. Tym bardziej
trudno mi było się skupić na rozważaniach, bo przecież ani Pan Jezus, ani
Maryja nie byli czarni, a te obrazki niczym nie przypominały mi Dróg Krzyżowych,
które w swoim życiu do tej pory widziałam.… Zamknęłam oczy i próbowałam sobie
przypomnieć mozaiki, przedstawiające poszczególne stacje w moim kościele
parafialnym. W tym momencie przyszła tęsknota za tym, co tak dobrze znane, co
wcześniej było częścią mojej codzienności. I pomyślałam, że chciałabym móc się przenieść na Drogę Krzyżową do mojego falenickiego kościoła... Ale wiem, że ta Droga Krzyżowa, z
której może niewiele zrozumiałam i na której ciężko mi było się skupić, jest
jedną z tych, które na długo pozostaną w moim sercu.
Bo przecież nieważne
jest, co miała na sobie Maryja w czasie Drogi Krzyżowej. Ważne, że On oddał
Swoje życie, bym ja mogła żyć. Wiecznie. Z Nim.