Dni w City of Hope pędzą jak szalone. Aż trudno uwierzyć, że to już miesiąc odkąd opuściłyśmy nasz dom, kraj i ruszyłyśmy w nieznane.
Teraz to nieznane jest już bardziej
znane. Już znam imiona moich 53 dzieci z 3-klasy, już wiem jak poradzić sobie z
mrówkami, które wpraszają się na kolację do naszej kuchni, już wiem, pod którym drzewem mogę znaleźć
dojrzałe awokado. Ale każdego dnia dostaję tutaj kolejne lekcje, by nauczyć się
czegoś nowego. Misje w Zambii to niezła szkoła. Szefem tutaj jest Pan Bóg. To
On wie i decyduje, kiedy jaka lekcja jest potrzebna i kto ma być moim
nauczycielem.
Lekcja modlitwy
Mary. Szalona dziewczyna z Grade 8. Zawsze roześmiana, otwarta, przyjazna.
Śpiewa w szkolnym chórze, a w wolnym czasie robi zambijskie szaliki na
drutach. Od poniedziałku do czwartku spędzamy razem półtorej godziny w czasie study
time. Na początku zajęć inne dziewczyny
schodzą się, szukają swoich zeszytów, rozmawiają, śmieją się. Ale nie Mary. Ona
w skupieniu czyni znak krzyża i dłuższą chwilę modli się, zanim zacznie naukę.
A ja patrzę na nią zawstydzona, ale także z wielkim podziwem. Bo ja sama bym o
tym nie pomyślała.
Lekcja
dzielenia się
Rozdajemy z Kaśką ryż na przerwie.
Podchodzi do nas dwóch chłopców z małym plastikowym pudełkiem. Nakładamy im
porcję ryżu i patrzymy jak odchodzą z tym swoim ‘skarbem’. Uważają, żeby żadne
ziarenko ryżu nie spadło na ziemię. Potem siadają na betonowej podmurówce
małego, okrągłego domku i wspólnie zjadają być może jedyny posiłek w ciągu
dnia. Nie możemy się na nich napatrzeć. Nawet nie zdają sobie sprawy, że ich
obserwujemy. Zrobili w moim sercu niezłe zamieszanie.
Lekcja
‘nie oceniaj pochopnie’
Florence. Około 10-11 letnia dziewczynka,
która na stałe zamieszkuje City of Hope. Jest też uczennicą mojej 3 klasy. Na
początku bardzo irytowała mnie swoim zachowaniem – zawsze przeszkadzała na
lekcjach, chodziła po klasie zaczepiała innych i biła się z kolegami. Była po prostu
nieznośna. Któregoś dnia, kiedy nauczycielka zostawiła mnie sam na sam z 50
dzieci, wzięłam Florence do tablicy. Okazało się, że nie umie ona czytać, a liczenie
też nie szło jej zbyt dobrze. Zaczęłam zastanawiać się o co w tym wszystkim
chodzi, dlaczego jest w niej tyle złości… I pewnego dnia wszystko się stało
jasne: kiedy Florence przyszła na świat, jej mama zmarła podczas porodu. I jej
najbliżsi się jej wyparli, obwiniając ją za tę tragedię. Teraz już rozumiem
skąd to jej buntownicze nastawienie do całego świata. I teraz już zupełnie inaczej
patrzę na Florence. Moją Florence.
Lekcja
robienia na drutach
A na koniec coś co zaskoczyło mnie
najbardziej. Zawsze chciałam umieć robić na drutach. Niestety w Polsce do tej pory nie miałam okazji
się tego nauczyć. Ale nigdy, przenigdy nie pomyślałabym, że w Zambii, w tym
gorącym kraju, zdobędę tę umiejętność i że moją nauczycielką będzie kilkunastoletnia
Edith. Musiała być bardzo cierpliwa, bo nie jestem zbyt pojętnym uczniem.
Ciągle coś plątałam. A ona raz po raz mnie poprawiała, którędy powinnam przekładać
włóczkę. I w końcu moje marzenie się spełniło. Umiem robić na drutach! Może mój
sprzęt nie jest zbyt profesjonalny – mam dwa zwykłe druty znalezione przez
dzieciaki w drodze do szkoły. Może potrzebuję jeszcze trochę poćwiczyć. Ale jak
wiadomo – trening czyni mistrza.
Pan Bóg ma naprawdę szalone pomysły. I On jest
najlepszym Nauczycielem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz