Kiedy
zaczynam pisać tego posta jest ciemno -
nie ma prądu. Regularnie go wyłączają na 8 godzin dziennie, jednak nigdy
nie wiadomo kiedy. Siedzimy przy świeczkach. Na szczęście bateria w laptopie
jest naładowana.
Nasz
dzień w City of Hope zaczyna się jeszcze przed wschodem słońca. Tu słońce
zawsze wschodzi koło 6:00. Więc wstajemy po 5 by się przygotować do
najważniejszego wydarzenia tego dnia
- Mszy Świętej. To wyjątkowe poranne spotkanie z Panem daje siły mi na cały
dzień. W drodze do kaplicy zastanawiam się: jak to jest możliwe, że jestem w
Zambii, na drugimi końcu świata? Pan Bóg jest naprawdę niesamowicie dobry!
Po
Mszy szybkie śniadanie i już o 7:15
mijam bramę szkoły. Ledwo ją przekraczam, za ręce łapie mnie dwoje z moich trzecioklasistów. Dziewczynka ma na
imię Sharon, chłopiec – jeszcze nie pamiętam. Razem docieramy do klasy. Staję
twarzą w twarz z pięćdziesięciorgiem brązowych jak czekolada dzieci. Zaczynamy
od modlitwy. Kiedy modlą się do naszego Taty w Niebie patrzę na ich zamknięte
oczy i skupione twarze. Są piękne. W swoich szkolnych mundurkach, brudnych,
dziurawych, w za małych butach. O tak! Są piękne.
W
czasie przerwy idziemy z Kasią rozdawać ryż dla dzieci, które przyszły do
szkoły głodne. Niestety, niektóre z nich próbują nas oszukać i stają w kolejce
po drugą porcję. Musimy być czujne. Jednak większość z nich siada gdzieś na
ziemi przy misce gotowanego ryżu i łapkami, często brudnymi, go jedzą. Te
dzieciaki są niesamowite! Większość z nich dzieli się z innymi swoją porcją
ryżu, mimo, że dla niektórych może być to jedyny posiłek w ciągu dnia.
O
12:00 koniec lekcji. Jeszcze sprzątanie klasy i lecę na lunch. Po lunchu chwila
przerwy i znów do szkoły. Tym razem Preps (zajęcia przygotowujące do egzaminów)
z ósmoklasistkami. Dziewczyny na wszystkie sposoby próbują zająć moją uwagę,
ale ja dzielnie próbuję tłumaczyć im mnożenie ułamków. Niektóre z nich w końcu
zrozumiały. Uśmiechają się. Radość na ich twarzach jest dla mnie prezentem. Od
Taty.
Potem
trochę wolnego dla mnie. Mogę odpocząć. Jeśli akurat jest prąd mogę zrobić
pranie, coś ugotować, albo złapać trochę internetu (choć to nie jest łatwe ;))
by odpisać na wiadomości od znajomych. O 17:30 kolejny ważny moment w ciągu
dnia – różaniec. Odmawiamy go po angielsku. Czasami dziewczyny śpiewają w
Cinyanja. A śpiewają niesamowicie. Różaniec uświadamia mi powszechność Kościoła
– ta sama modlitwa odmawiana jest na każdym krańcu świata. Niesamowite!
Teraz
już wolne, robimy z Kasią kolację, dzielimy się wrażeniami z całego dnia,
próbujemy wykurzyć jaszczurkę z kuchnii. Niestety uciekła za lodówkę. No cóż –
zamieszka z nami. Przed snem jeszcze wspólnie odmawiamy Nieszpory. Teraz już
możemy spokojnie iść spać. Bo jutro kolejny zwykły lecz bardzo niezwykły dzień.
Spoko od dzisiaj z mojego słownika wypadają takie stare dobre polskie słowa jak ryba i pomidor i zastępuje ja odpowiednio nsomba i cimate :) W sumie tak zastąpiłam już ok/dobrze amharskim iszi więc afrykanizację mojego języka polskiego trzeba kontynuować :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne słówka w następnym wpisie ;)